Csak a zene, czyli węgierska muzyka bez słów…

Robert Dłucik

 

„Nawet fajne granie, tylko ten język… nie do przejścia”. Brzmi znajomo? Osobiście często spotykam się z takim – lub podobnym – tekstem przy okazji rozmów o węgierskim rocku. Dla mnie akurat specyficznie brzmiący, ale bardzo melodyjny język jest atutem nadającym oryginalności muzyce, no ale… A gdyby tak napisać tekst o paru ciekawych płytach instrumentalnych nagranych przez węgierskich artystów? Jeśli kogokolwiek zachęci on do sięgnięcia po muzykę znad Balatonu – super! Może dzięki temu, „oporni słuchacze” przekonają się również z czasem do utworów z tym specyficznym językiem…

 

Na pierwszy ogień – Gabor Szabo (któremu Carlos Santana oddał hołd utworem „Mr Szabo” na płycie „Shape Shifter”). Co prawda muzyk znaczną część swojego – zdecydowanie za krótkiego – życia spędził w USA, ale urodził się i zmarł w Budapeszcie. Zresztą koncertował i nagrywał również w swojej ojczyźnie. Wybitny gitarzysta, kojarzony przede wszystkim z jazzem, lecz fani rocka także znajdą coś dla siebie w jego obszernej dyskografii. Zwłaszcza na płytach wydanych w drugiej połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia – „Dreams” i „Bacchanal”. Obydwie ukazały się w tym samym roku (1968), obydwie trwają niewiele ponad pół godziny. Czasem tyle wystarczy, by stworzyć arcydzieła. Pierwsza ze wspomnianych wyżej płyt jest po prostu… magiczna. Szabo czaruje partiami swojego instrumentu już od pierwszych taktów „Galatea’s Guitar”, zapraszając słuchacza do baśniowego ogrodu dźwięków… „Bacchanal” to już inny klimat, ale materiał równie intrygujący. Wielbicieli rockowej klasyki powinien zainteresować też wcześniejszy krążek „Light My Fire”, zrealizowany z kolei z bigbandowym rozmachem. Znalazły się na nim między innymi instrumentalne opracowania „Eight Miles High” The Byrds oraz jednego z największych hitów The Doors, który dał tytuł całości. 

Płyty Gabora Szabo są bardzo cenione wśród kolekcjonerów, osiągają wysokie ceny na giełdach, ale… warto polować na okazje (zwłaszcza na CD, chociaż przy dużej dozie cierpliwości oraz odrobinie szczęścia, winyl Mistrza w przystępnej cenie również można spotkać). Dwa albumy gitarzysty z późniejszego okresu jego kariery wydano – na licencji – w epoce PRL-u. 

Zmiana nastroju – chociaż zespół, o którym za chwilę też pozostawał pod wpływem muzyki jazzowej. Saturnus niczym meteor przemknął przez węgierską scenę w początkach lat osiemdziesiątych. Zadebiutował albumem podpisanym tylko nazwą grupy. Dwa lata później kwartet nagrał krążek „Csigahazak” i to by było na tyle… Szkoda, bo w tym zespole tkwił naprawdę spory potencjał. Obydwie płyty (mieszanka rocka, jazzu, funky, a nawet muzyki klasycznej) warte są poznania. W 1999 roku ukazały się na jednej płycie CD – dobra opcja, jeśli ktoś nie ma hopla na punkcie zbierania winyli. 

Wszystko płynie – „Pantha Rhei” – słynna maksyma greckiego filozofa Heraklita posłużyła za nazwę świetnej węgierskiej grupy, założonej w 1974 roku przez braci Sandora i Andrasa Szalay. Zespół często porównywano do brytyjskiej formacji Emerson Lake and Palmer. Podobnie jak sławniejsi koledzy po fachu z Zachodu, muzycy chętnie sięgali po muzykę klasyczną (Bartok, Grieg…) i przerabiali na rockową modłę. W latach osiemdziesiątych, panowie zmodyfikowali nazwę (P.R. Computer) oraz przerzucili się na syntezatory. Efekt? Intrygująca płyta zatytułowana po prostu „P.R.Computer”. Co prawda brzmienia elektronicznych cacek sprzed niemal czterech dekad mogą wydawać się obecnie lekko archaiczne, ale… ma to swój urok. No i naprawdę ciekawie prezentuje się pod względem kompozycyjnym.

Członkowie Pantha Rhei nie byli jedynymi rockmenami na Węgrzech, którzy w latach osiemdziesiątych złapali „elektronicznego bakcyla”. W tym gronie znalazły się nawet ikony węgierskiego rocka: Gabor Presser oraz muzycy Omegi. Lider Locmotiv GT zrealizował w 1982 roku solowy album „Electromantic”, potwierdzający jego wszechstronność i nieprzeciętny talent. Piękna to płyta, zdecydowanie warta poznania, chociaż dla kogoś, kto zna Pressera tylko z czasów Omegi oraz wczesnych albumów LGT pierwszy kontakt z nią może okazać się lekkim szokiem. Ale warto dać jej szansę! 

Laszlo Benko – klawiszowiec Omegi – nie chciał być gorszy od swojego kolegi po fachu i przygotował dwuczęściowe wydawnictwo „Lexikon” (uwagę przyciąga już okładka, stylizowana na dawną księgę). Pod względem muzycznym, ciekawsza jest pierwsza – gratka dla miłośników elektroniki a la Jean Michel Jarre. 

Za instrumentalne granie wziął się w tamtym okresie również … basista Omegi Tamas Mihaly. Z niewielką pomocą przyjaciół nagrał album „Szintetizátor-Varázs”. W przeciwieństwie do Pressera i Benko nie zaproponował jednak swoich kompozycji. Sięgnął po utwory Liszta (strona A winyla) oraz Wagnera (strona B). W przeciwieństwie do tytułów wspomnianych powyżej, ta płyta jest stosunkowo łatwo dostępna w komisach i na giełdach, czasem można na nią trafić po baaaardzo korzystnej cenie.

Jedną z najlepszych płyt wydanych na Węgrzech w dekadzie lat osiemdziesiątych był album „Marsbeli Kronikakk” zespołu Solaris. Dźwiękowa ilustracja „Kronik Marsjańskich” Bradbury’ego. Kapitalna, w zdecydowanej większości instrumentalna muzyka (pozostały procent to wokalizy). Znajdą tutaj coś dla siebie zarówno miłośnicy elektronicznych, jak i zdecydowanie rockowych brzmień. Solaris nagrał później sequel „Kronik…”, też udany, chociaż nie tak intrygujący jak pierwsza część. Zespół spodobał się nie tylko w ojczystym kraju, koncertował w USA, dotarł nawet ze swoją muzyką do Ameryki Południowej. Warto poznać ich całą – niezbyt obszerną – dyskografię.

Ten tekst rozpoczął gitarzysta i płyty firmowane przez znakomitych gitarzystów zepną go klamrą. W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych ukazały się dwa solowe krążki Istvana „Judy” Farago – byłego członka Scampolo (jedni z pionierów rock’n’rolla na Węgrzech) oraz cenionego muzyka sesyjnego. Jeśli ktoś lubi granie a la The Shadows, czy The Ventures – może w ciemno sięgnąć po „Judy Guitar” oraz „Ezust Guitar”. Gitarowe transkrypcje dzieł klasyki, popularnych węgierskich utworów (np. Ezust Eso – Omegi), autorskie kompozycje – miło się tego słucha. Na płytach zagrał Gabor Presser (facet ewidentnie miał twórcze ADHD…) oraz inni muzycy Locomotiv GT. I proszę nie zrazić się kiczowatymi okładkami, zwłaszcza grafik przygotowujący kopertę „Srebrnej Gitary” zasłużył na solidną burę…

I jeszcze jedna pozycja z dekady lat osiemdziesiątych: Daniel Benko i „Ezer Év Gitáron”. Benko to w zasadzie gitarzysta klasyczny, ale na tym wydawnictwie również  pojawiają się muzycy Locomotiv GT (gra praktycznie cały ówczesny skład tej świetnej grupy), ponadto jedną z kompozycji napisał Ferenc Demjen – też zasłużona postać dla węgierskiego rocka. 

Na tym w zasadzie chciałem zakończyć, ale… na płytach często pojawiają się bonusy, więc niech jeden znajdzie się i tutaj. Zwłaszcza, że dotyczy artysty niebanalnego. Tamas Hacki – wirtuoz… gwizdania (liczący dzisiaj ponad 75 wiosen Hacki naprawdę potrafi wyczyniać cuda za pomocą tej  umiejętności). Fanów węgierskiego rocka może zainteresować płyta „Különkiadás”. Wśród współtwórców krążka byli – nie zgadną Państwo – członkowie LGT. Tamas Somlo – w roli producenta muzycznego, natomiast Gabor Presser dorzucił jeden utwór swojego autorstwa. Znalazł się tam także jeden kawałek duetu Brody – Szorenyi (czyli Illes, Fonograf plus hity Zsuzsy Koncz). 

Cóż, mam nadzieję, że udało mi się zachęcić Czytelników do sięgnięcia po te węgierskie instrumentalne tytuły i że autor nie będzie miał później … przegwizdane za ten artykuł. 🙂 

*

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego Magyazyn.pl.

Publikacja na portalu PolakWegier.pl za zgodą autora.

Zdjęcie główne: © David Redfern – http://hu.wikipedia.org/wiki/F%C3%A1jl:Gabor_szabo_.jpg, CC BY-SA 2.5, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=9719163

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Olga Groszek

Olga Groszek