Jak uskoczyć w porę przed rozpędzonym pociągiem?

Monika Jurczak

 

Kiedy wzięłam do ręki książkę Szilárda Rubina Gra w cykora, wiedziałam tak naprawdę tyle, że nie jest to opowieść młoda. Choć Rubin urodził się w 1927 (był więc trochę młodszy od autorów uznawanych obecnie za powojennych klasyków, np. Jánosa Pilinszkyego i Ágnes Nemes Nagy), należał on do twórców spod szyldu pisma „Újhold”, jednego z najważniejszych czasopism kulturalno-literackich po II wojnie światowej na Węgrzech. Zaczęłam się zagłębiać. W wieku dziesięciu lat stracił matkę, ojciec, który był pochodzenia żydowskiego, został w czasie wojny wysłany na roboty przymusowe. Szilárda wychowała babka. W mojej głowie rysuje się portret zdolnego sieroty, który był dzieckiem w jednej epoce (dwudziestolecie międzywojenne), jednak dorosnąć musiał w trakcie wojny i po niej, w realiach zupełnie nieprzystających do tych z czasów dzieciństwa. Dlaczego tak bardzo skupiam się na jego życiorysie? Okazuje się, że bez niego trudno osadzić kontekst tej historii, żeby wybrzmiała na każdym poziomie. 

Zacznijmy od początku, powoli. On, Attila Angyal, i ona, Urszula Carletter. On – student filologii, który stracił rodziców, poeta z pierwszymi publikacjami w czasopiśmie „Újhold”, wierzący w świetlaną literacką przyszłość. Ona – panienka z aptekarskiej rodziny, dobrze wychowana, słodka i urocza. Opowieść zaczyna się od dość klasycznej historii o dwójce zakochanych z różnych grup społecznych, gdzie to ona wciąga go wyżej. Klasyka. Lecz im dalej idziemy, tym częściej zaczynają się pojawiać elementy, później całe fragmenty zakrawające na opis uczuć szaleńca, maniaka – wszystko widzimy oczami Attili. W tym momencie w mojej głowie pojawia się pytanie – czy to właściwie jest historia o miłości? Wydaje mi się, że nie do końca.

Oczywiście, Gra w cykora w lwiej części bazuje na toposie zakochanej pary oraz miłości toksycznej, jednak to nie jest sedno tej książki. Relacja między Attilą a Urszulą jest jedynie uzewnętrznieniem mroku, który tkwi o wiele głębiej. Czym jest ten mrok? W powieści wielokrotnie przewija się motyw pustyni – główny bohater stwierdza, że zawsze go fascynowały. Gdy wejdziemy jednak głębiej w tę metaforę, okazuje się, że jest jedną z kluczowych dla książki. Pustynia, czyli pustka i piasek. Na takich podstawach nie można zbudować biblijnego domu. Nie można zbudować osobowości. Co jednak robi Attila? Zakłada, że to dzięki Urszuli będzie mógł ukonstytuować samego siebie, że to dzięki niej znajdzie sens. A tu niespodzianka, zła odpowiedź, a jej konsekwencje widać w całej książce. 

Attila i Urszula z przyjemnej młodzieńczej relacji przechodzą w związek paranoidalny, w którym obecna jest przemoc fizyczna i psychiczna oraz brak szacunku wraz z myśleniem, że Urszula musi być przy Attili, nawet jeśli oboje mieliby cierpieć. Urszula jako człowiek przestaje się liczyć, staje się przedmiotem, a jeśli odbierze się ją Attili, ten płacze i histeryzuje. Sama bohaterka zresztą kilkukrotnie stwierdza, że mężczyzna zachowuje się jak mały chłopiec, że nie potrafi dorosnąć. Bohater jednak często zbija te argumenty słowami, że jeszcze nie przyszedł jego czas, że on jeszcze stanie się wielkim literatem, że czasy są trudne, wszystko się zmienia. Niestety, w ogólnym rozrachunku te słowa brzmią jak puste frazesy, zwłaszcza kiedy zestawi się je z postacią Urszuli – dziewczyna musiała mocno przeżyć zmianę statusu rodziny, z klasy średniej do proletariatu, jednak nie skuliła się w sobie, tylko skończyła farmację, po czym zaczęła pracować w aptece – ona się dostosowała, jak tylko mogła. W przypadku Attili największym jego wrogiem jest on sam. Nie potrafi odrzucić tego, co go wyżera od środka, nie potrafi tego pokonać.

Dodatkowo wyróżnię jeszcze dwa elementy, które mnie zafascynowały. Pierwszym jest sama postać Urszuli. Przez całą książkę byłam po prostu tej dziewczyny ciekawa – kim była, kim się stała, dlaczego podjęła takie, a nie inne decyzje? Niestety, czytelnikowi nie jest dane dowiedzieć się tego przez narrację głównego bohatera. Co z tego, że Attila widzi ją wszędzie, skoro nie potrafi jej dostrzec – widzi tylko obiekt swoich pragnień i marzeń. Jest to bardzo ciekawy zabieg, ponieważ wchodzimy w głowę bohatera tak mocno, że sami zaczynamy bardziej zwracać uwagę na samą Urszulę niż na pogmatwane zachowanie bohatera. Kiedy to dostrzegamy, chcemy od tego uciec, ale nie Attila. On brnie dalej. Drugim motywem, również związanym z Urszulą, są jej próby odejścia od Attili – to, jak ta toksyczna relacja zmienia ją z uroczej dziewczyny w doświadczoną, steraną życiem kobietę i jak dużo energii musi zużyć, żeby w końcu uwolnić się od osoby, która kiedyś była dla niej dużą częścią życia, a później zmieniła się w osaczającego ją obcego – dawnego kochanka.

Po przeczytaniu tej książki moim pierwszym skojarzeniem była „Piosenka starych kochanków” Jacques’a Brela w tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego, a zwłaszcza wersy: 

A czas goni, a czas goni,

mówi, że źle z nami jest

i że zawieszenie broni

to miłości naszej kres.

Jak się jednak okazuje, żeby móc ruszyć dalej, czasami trzeba zawiesić broń. Kiedyś trzeba skończyć każdą wojnę, nawet tę miłosną. Uskoczyć przed pociągiem, żeby mignął przed twarzą i żeby można było po prostu odwrócić się ze świadomością tego, co się przeżyło, „zamilknąć na zawsze” o tej przeszłości.

Szilárd Rubin, Gra w cykora (tłum. Klara Anna Marciniak)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Olga Groszek

Olga Groszek