Kiedy kwitną czarne róże. O książce Zoltána Mihálya Nagya, “Szatański pomiot”, tłum. Daniel Warmuz

Położę się gdzieś na skraju drogi, do świtu z pewnością zamarznę (…)
Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił,
czymże zasłużyłam na tę hańbę,
od urodzenia wierzę w ciebie, tak wychowali mnie rodzice (…),
a i tak spisałeś na straty
moją niewinność (…)

W przypadku obrazowania czasów wojny w literaturze zawsze mam problem z wyrzuceniem z siebie przemyśleń nie tylko z powodów poniekąd oczywistych (wysoka wrażliwość na krzywdę ludzką i niepojęte okrucieństwo ludzi wobec siebie nawzajem), ale także dlatego, że od młodości polska szkoła zarzuca nas literaturą martyrologiczną. Choć w zamierzeniu jej celem jest zaznajamianie nas z tym, do czego może doprowadzić człowiek i jakim należy być, żeby nie przyczynić się do cierpienia innych, to często staje się taka literatura mieczem obosiecznym – po przeczytaniu kolejnej książki o brutalności wojny jednej lub drugiej strony człowiek obojętnieje na ludzkie tragedie. Podobne obawy miałam, zaczynając lekturę Szatańskiego pomiotu Zoltána Mihálya Nagya.

Historia rozpoczyna się od ukazania nam jednego z najmroczniejszych momentów w życiu młodziutkiej Eszter – staje się ofiarą zbiorowego gwałtu po tym, jak z kobietami z wioski chce dostarczyć prowiant mężczyznom więzionym przez Armię Czerwoną. Zostawiona na pastwę losu, śniegu i mrozu właściwie cudem wraca do rodzinnego Szilasu, gdzie spada na nią ostracyzm mieszkańców, zwłaszcza że dziewczyna zaszła w ciążę. Późniejsze wydarzenia są jak kolejne bicze spadające na plecy nie tylko Eszter, ale i całej rodziny. Brzmi to jak dobrze znana historia wojenna, jednak po przeczytaniu książki coś w środku zaczęło skrobać, a okładkowy blurb wzbudził irytację: „(…) Zhańbiona przez sowieckich żołnierzy i wzgardzona przez wiejską społeczność Eszter postanawia – wbrew obawom i lękowi – urodzić nieślubne dziecko i zawalczyć o miłość swojego życia”.

Według mnie Szatański pomiot nie jest o walce, ale o odpuszczeniu. Świat przyzwyczaił nas, że trzeba bić się o wszystko i ze wszystkimi, żeby osiągnąć spełnienie, szczęście lub jakiekolwiek inne wartości, w tym materialne, jednak czasami człowiek znajduje się w sytuacji, w których celem jest nie jest wygrać, a przetrwać. Takim wydarzeniem jest wojna. O losach narodów decydują wysoko postawieni oraz ci, którzy starają się przypodobać silniejszym; pytanie brzmi, co właściwie robią w takiej sytuacji zwykli ludzie? Eszter urodziła dziecko nie dlatego, że w pełni świadomie tak zdecydowała, ale ponieważ nie potrafiła tego dziecka zabić. Czy niepodjęcie decyzji też jest decyzją? Czy w takich momentach można w ogóle mówić o ocenie moralnej czynu? A jeśli tak, to z jakiej perspektywy? Rodziny? Mieszkańców wsi? Ukochanego? Specjalnie nie wymieniłam punktu widzenia głównej bohaterki z jednego powodu – jej własny punkt widzenia tworzy się dopiero wraz z kolejnymi wydarzeniami.

Droga Eszter jest o tyle trudna, że w ciągu kilku lat przechodzi z radosnego okresu dzieciństwa do funkcjonowania w piekle na ziemi, a wszystko dzieje się niemalże w tym samym miejscu, czyli w jej rodzinnej wiosce, Szilasu. Odrzucenie społeczeństwa, kolejne życiowe tragedie spadające na dziewczynę przywodzą na myśl opowieść o Hiobie, a biblijne skojarzenia wzmacnia struktura książki (różniące się długością fragmenty zaczynają się od kolejnych akapitów, brakuje tylko numeracji wersów). Panująca wokół śmierć, uczucie zhańbienia i ostracyzm sprawia, że Eszter wpada w letarg, który dzisiaj zapewne określono by jako poważną depresję – traci wolę życia, odsuwa się od najbliższych, nie poczuwa się do roli matki, a przy tym w tle ciągle tli się pytanie: Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił? Słowa Chrystusa padające z ust młodej dziewczyny mają ogromną moc – nie dość, że idealnie oddają poczucie beznadziei i zwątpienia w boski plan, to przełamują obraz Jezusa w Ogrojcu i dodają do niego pierwiastek kobiecy, przez co obraz tej męki staje się ogólnoludzki. Wojna to cierpienie, które dotyka wszystkich, nie tylko mężczyzn idących na front albo zamkniętych w obozach, ale też kobiety, skazane na samotność, odarte z godności.

Nie dziwi zatem, że Eszter zostaje nazwana Czarną Różą, nosicielką żałoby za straconym życiem. Nazwa ta jednak nie jest alegorią, ale symbolem podobnym do karty Śmierć w Tarocie. Domyślnie kojarzy się ona z odchodzeniem z tego świata, końcem, tragediami, jednak oznacza też moment przejścia lub odwrócenia losu. Element magiczny pojawia się pod koniec książki i właśnie wtedy w Eszter dokonuje się zmiana – uświadamia sobie, że chociaż jest naznaczoną cierpieniem Czarną Różą, to nadal żyje. Nie zapomina, ale odpuszcza sobie i innym doświadczone krzywdy, uświadamia sobie, że doświadczane cierpienie nie ma wartości moralnej – po prostu istnieje. To ją wyzwala z diabelskiej pętli.

W takim razie kim lub czym jest tytułowy diabelski pomiot? Jako cała fraza obrazowo odnosi się do sposobu traktowania Eszter, jej syna oraz członków rodziny, jednak samo słowo fattyú pojawiające się w tytule oryginału oznacza też bękarta, dziecko z nieprawego łoża, odrzucone przez ojca. Czy w wszyscy nie są właśnie takimi zostawionymi na pastwę losu dziećmi, za które nikt nie chce wziąć odpowiedzialności? Bez względu na to, czy właśnie trwa wojna, czy nie.

*

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego Magyazyn.pl.

Publikacja na portalu PolakWegier.pl za zgodą autorki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Olga Groszek

Olga Groszek