Kluż, Cluj, Cluj Napoca, Klausenburg, wreszcie Kolozsvár

Dorota Filipiak

 

Najbardziej mi żal biblioteki. Myśl o tych wszystkich średniowiecznych i renesansowych księgozbiorach od czasu, gdy obejrzałam i przeczytałam Imię róży, zawsze wywołuje u mnie szybsze bicie serca. A gdy za taką biblioteką stał sam król, musiała być wspaniała. Niestety po śmierci władcy, Corviniana uległa rozproszeniu. 

Podróżuję z psami. Kiedyś był to jeden niewielki kundelek na krótkich krzywych łapach z uszakami Hermesa, a przez ostatnie siedem lat dwa kundelki, piękne urodą dla kundelków właściwą. Czytelnik zastanawia się zapewne, co wspólnego z biblioteką Macieja Korwina mają psy. Pozornie nic. Tym bardziej, że dzieli te dwa tematy nie tylko treść, ale i czas. Dziwną drogą wędrują jednak ludzkie skojarzenia i waśnie tak w mojej wyobraźni węgierski król i psy zawsze idą w parze. A dodam do tego jeszcze jeden element – miejsce. Miasto Kluż. 

Kluż, Cluj, Cluj Napoca, Klausenburg, a wreszcie Kolozsvár. Miasto, w którym urodził się wielki król, a jednocześnie bohater ludowej legendy. Potężny władca, który jak na prawdziwego człowieka renesansu przystało, nie tylko stworzył warunki dla rozwoju kultury w rządzonym przez siebie państwie, ale i zadbał o to, by w świat, pośród jego poddanych poszedł właściwy komunikat o nim i jego rządach. Nie przypadkiem w węgierskiej historii i tradycji król ten nazywany jest Maciejem Sprawiedliwym.  

O ogromnej części węgierskiej historii nie da się mówić, nie mówiąc jednocześnie o dzisiejszej Rumunii. Dlatego na początek kilka informacji porządkujących o mieście, w którym na świat przyszedł nasz bohater.  Z Budapesztu do Klużu jedzie się samochodem ponad sześć godzin. Z węgierskiej stolicy według mapy Googla jest ponad 460 kilometrów trasą krótszą, ale za to wolniejszą od drugiej – 480 kilometrowej. Kiedyś Kolozsvár był drugim co do wielkości miastem węgierskim. Dziś między Budapesztem a Klużem jest granica strefy Schengen. Niemniej jednak trudno o węgierskiej przeszłości miasta nad Małym Samoszem (Kis-Szamos, Someşul Mic – węgierska nazwa rzeki z czymś się kojarzy, prawda?) nie wspomnieć. Nie tylko zabytki przypominają o tym, że miasto to miało niegdyś inną przynależność. Bo trudno mówić tu o Węgrach wyłącznie w czasie przeszłym, chociaż miasto znajduje się obecnie w Rumunii.

Pierwszy raz zobaczyłam je wiele lat temu. Ale była to krótka wizyta, pospieszna i nieco powierzchowna. W dniu przyjazdu padał deszcz, było już późne niedzielne popołudnie, ulice opustoszałe. Nieco więcej zobaczyłam następnego dnia przed dalszą drogą w głąb Rumunii. Wiele wspomnień nie zachowałam. Najbardziej zapadł mi w pamięć monumentalny kościół z głównego placu, przy którym zresztą znajdował się hotel, w którym się zatrzymaliśmy. Dopiero powrót kilka lat później i dłuższy pobyt pozwolił w pełni docenić to miejsce.

Historię ma długą, co wyraża się także w nazwach w wielu językach. Napoca przywołuje starożytny, dacko-rzymski rodowód, Klasenburg przypomina o niemieckojęzycznych osadnikach, Kolozsvár o wielowiekowym węgierskim panowaniu.  Liczna była także mniejszość żydowska. Stykały się tu religie, języki, kultury i tradycje, tworząc fascynującą mieszankę. 

Warto, zwiedzając rozmaite miejsca tego regionu, zapoznać się z podstawowymi chociaż informacjami o historii. Dzięki temu dowiemy się więcej, więcej zobaczymy i więcej zrozumiemy. Jednak ostrzegam, można wciągnąć się w temat na znacznie, znacznie dłużej niż tylko wakacyjne zwiedzanie. Bo im więcej wiedzy zdobywamy, tym więcej chcemy wiedzieć, bo nic tu nie jest proste, ale jednocześnie jest niezwykle fascynujące. 

 

Maciej Korwin od dawna zresztą pragnął udać się do Kolożwaru, jakże by nie chciał, skoro było to miasto, w którym przyszedł na świat i ujrzał po raz pierwszy piękny boży dzień.

(Elek Benedek, Kolożwarski wójt, przełożyła Anna Maria Snopek; fragment ze zbioru Cudowny jeleń)

Ostatecznie jednak można też po prostu udać się na spacer po mieście. Pierwszym obowiązkowym punktem każdej wycieczki do Klużu będzie wizyta na placu Zjednoczenia (Piaţa Unirii). I tu już mamy kolejny ważny trop, komplikujący tutejszą historię. W wielu rumuńskich miastach i miasteczkach znajdziemy plac albo ulicę Zjednoczenia. Nazwa nawiązuje do ważnej dla rumuńskiego państwa daty 1 grudnia 1918 roku. Tego dnia proklamowano zjednoczenie Transylwanii z Królestwem Rumunii. Od tego momentu zaczyna się mówić o Wielkiej Rumunii. Dziś to ważne, radosne i uroczyście obchodzone święto. Ze zrozumiałych względów radości tej nie podzielają Węgrzy. 

Wracamy na plac o arcyrumuńskiej nazwie, gdzie znajdują się dwa charakterystyczne obiekty – kościół i pomnik. Świątynia pod wezwaniem św. Michała jest najbardziej emblematycznym punktem miasta, jednym z najsłynniejszych budynków sakralnych w całej dzisiejszej Rumunii. Warto przyjrzeć się jej dokładnie. To wspaniały przykład architektury gotyckiej. Powstał w XV wieku, chociaż jego dzisiejszy kształt odbiega od tego pierwotnego. Jak wiele innych gotyckich budowli był przez wieki wielokrotnie przebudowywany. Niemniej wiele elementów pochodzi z tego najdawniejszego okresu, a kolejne dodawane przez wieki, są świadectwem długiego trwania.

Pod kościołem znajduje się niemniej znany pomnik. Przedstawia Macieja Korwina, siedzącego na koniu, dumnie patrzącego przed siebie. U jego stóp wodzowie rzucają sztandary odebrane wrogom królestwa. Pomnik powstał pod koniec XIX wieku i znalazł się tu nieprzypadkowo, a w kolejnym wieku był kością niezgody pomiędzy zamieszkującymi to miasto Rumunami i Węgrami. 

Maciej nie pochodził z rodu królewskiego. Dość nieoczekiwanie i po wielu perypetiach zasiadł na tronie. Trudny to był moment w węgierskich dziejach, a droga Macieja na tron wyboista i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jego ojcem był Jan Hunyady, którego kariera była zupełnie nadzwyczajna. Syn Wołocha – Rumuna, drobnego szlachcica, jak pisze o nim Paul Lendvai, dzięki osobistym talentom wojskowym, szybko zyskał uznanie króla Zygmunta i doszedł do najwyższych zaszczytów. Lendvai wspomina, że jego kariera była tak niezwykła, że szybko zrodziła się plotka, jakoby Hunyady był nieślubnym królewskim synem. Istotnie nie tylko zaszczyty, ale przede wszystkim majątek królewskiego ulubieńca mogą budzić zdumienie. 2,3 miliona hektarów ziemi! Do tego dwadzieścia osiem zamków, pięćdziesiąt siedem miast i około tysiąca wsi! Zwieńczeniem była regencja królestwa. Jednego tylko nie udało się osiągnąć – szacunku węgierskiej magnaterii, która nigdy nie uznała go za swojego. Dlatego Maciej, młodszy syn, nie miał się co spodziewać, że uznana zostanie jego szczególna pozycja. Wręcz przeciwnie. Pierwsze, co po śmierci jego ojca zrobili wrodzy możni,to odsunięcie synów Hunyadyego od władzy. Walki wewnętrzne miały tragiczny skutek. Maciej cudem uniknął śmierci. Nie miał szczęścia jego starszy brat, Władysław, który zginął z rozkazu króla. Kto mógłby przewidzieć, że przy takim rozwoju wydarzeń, Maciej zostanie królem? A jednak walki trwały nadal i ich finał był właśnie taki – Maciej zasiadł na węgierskim tronie, i to już dwa lata po śmierci ojca. Jak się okazało, był jednym z największych władców tego królestwa. Tak przynajmniej został zapamiętany, niewątpliwie także dzięki zręcznie prowadzonej propagandzie, bo faktyczny bilans jego panowania już tak jednoznacznie pozytywny nie jest.  Niewiele z tego panowania zostało. Nie przetrwała słynna armia, fekete sereg, rozproszeniu uległo dziedzictwo kulturalne, w tym biblioteka, a samo królestwo uległo tureckiej nawale, czego smutnym symbolem jest bitwa pod Mohaczem, która miała miejsce zaledwie trzydzieści sześć lat po śmierci Macieja.

Kolozsvár jest według tradycji historycznej miejscem narodzin władcy.  Można nawet obejrzeć dom, w którym miało mieć miejsce to wydarzenie. Jest to niewielki, ale zgrabny budynek, znajdujący się niedaleko placu Zjednoczenia, w uroczym zaułku, przy którym zgromadziły się przytulne knajpki. Jedna z nich ma stoliki wystawione dokładnie na wprost tego wiekopomnego miejsca. Na ścianie kamieniczki umieszczono dwie tablice informujące w trzech językach, jakie ten dom zajmuje miejsce w węgierskiej historii. Popijając kawę w wiedeńskim bistro w cieniu Domu Macieja, zajadając strudel jabłkowy, można zadumać się nad krętymi ścieżkami historii. 

 

Wrasta w Kluż. Jak zawsze pociesza ją przyroda: czerpie siły z wędrówek po okolicznych łąkach, zachwyca się sadami w przydomowych ogrodach, nieco wiejskim klimatem miasta, owcami przechodzącymi przez rynek. 

Joanna Kuciel – Frydryszak, Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowwiczównie 

Jak już się opijecie kawy i najecie strudlem ruszajcie dalej na zwiedzanie wolnego miasta królewskiego. Taki status otrzymał Kolozsvár już na początku XV wieku. Zabytków z tego okresu w zasadzie nie ma. Nawet kościół św. Michała otrzymał swój ostateczny kształt w XIX wieku, dom Macieja również przebudowywano, chociaż w tym wypadku zmiany nie były tak znaczne, zmieniło się jednak sąsiedztwo, okoliczne budynki są znacznie młodsze. Średniowieczny rodowód mają zachowane fragmenty murów obronnych i Baszta Krawców. Do najstarszych zabytków należy także zbór kalwiński. Świątynia została zbudowana jeszcze na początku XVI wieku i z czasem przejęta przez protestantów, służy im do dziś. Przed budynkiem kościoła znajduje się szczególna rzeźba. Jest to posąg św. Jerzego, ale… tylko kopia. Oryginał znajduje się na Hradczanach. Kopia kolożwarska nie jest jedyna. W budapeszteńskim Muzeum Narodowym znajduje się kolejna, znacznie okazalsza. Powód, dla którego postawiono posąg przed tutejszym kościołem jest dość prosty. Otóż autorami tego dzieła byli mistrzowie Marcin i Jerzy z Klużu, działający w XIV wieku. 

Od przedkościelnego placyku biegnie urokliwa uliczka. To małe Węgry. Węgierskim zwyczajem przy domofonach znajdują się nazwiska lokatorów. Wszystkie są węgierskie. Przed kościołem po nabożeństwach wierni gromadzą się na rozmowy, które toczą się w języku węgierskim. Z biegiem ulicy coraz częściej pojawiają się elementy rumuńskie, jednak wrażenie, że jest się w sercu Węgier pozostaje na długo.  Idąc dalej w stronę ulicy Uniwersyteckiej mijamy między innymi Uniwersytet Babeşa i Bolyaiego, w którym wykłady odbywają się po rumuńsku i węgiersku.  

To nie koniec zabytków. W mieście znajdują się także interesujące kościoły barokowe, klimatyczny pałac Banffych, synagoga, świetna dziewiętnastowieczna zabudowa, liczne kamienice stojące wzdłuż urokliwych uliczek i rozległych alei. Przez ostatnie lata miasto odzyskuje blask i widać gołym okiem, jak wspaniałe było to ongiś miasto. 

Owiec na rynku już nie spotkacie, ale nie brakuje miejsc, w których można od miejskiego zgiełku odpocząć. Kusi i zachęca do spacerów Park Centralny, ale równie przyjemnym miejscem jest willowa dzielnica po drugiej stronie Someszu Małego, położona u stóp Cytadeli.  W jednej z tamtejszych z willi mieszkała nasza poetka Kazimiera Iłłakowiczówna. Opuściła dom, w którym pełniła rolę guwernantki, gdy miasto ponownie przejęli Węgrzy. Potem zmieniała adres jeszcze kilka razy, ale została w Klużu do końca wojny. 

Z samej twierdzy zaś nie zachowało się prawie nic, ale za to ze wzgórza, na którym się znajdowała roztacza się  wspaniały widok na miasto. 

 

Dobrze wiecie, co król powiedział: tylko raz był w Budzie psi targi już nigdy go więcej nie będzie.

(Zoltán Majtényi, Ilona Karádi, Tylko raz był w Budzie psi targ,przełożył Jerzy Snopek; fragment ze zbioru Cudowny jeleń)

Na koniec czas wyjaśnić, o co chodzi z tymi psami. Otóż kiedyś na lekcji węgierskiego namówiliśmy naszą lektorkę Dorottyę Diosy na chwilowe porzucenie podręcznika. Dori zgodziła się i zaproponowała bajkę. Tak, bajkę. A dokładnie animację. Tłumaczenie tekstów nie było wcale takie łatwe, jak by się mogło wydawać, ale dzięki temu zapoznaliśmy się z cyklem filmów animowanych, które doskonale znane są wszystkim węgierskim dzieciom (albo były). Filmy zaś oparte są na legendach, których głównym bohaterem jest król Maciej Korwin – dobry król, Maciej Sprawiedliwy. Nieco później w ramach Roku Kultury Węgierskiej wydawnictwo Media Rodzina opublikowało zbiór baśni i legend Cudowny jeleń w wyborze i opracowaniu Márty Gedeon. Część czwarta to wybór legend z Maciejem w roli głównej. Jedna z nich, ta nad którą pociłam się na lekcji, nosi tytuł Tylko raz był w Budzie psi targ. Bajka, jak na bajkę przystało, ma dobrego, ale biednego bohatera, drugiego, tradycyjnie złego, i superbohatera, który zmienia życie biedaka i karze bogacza. Tym superbohterem jest właśnie król Maciej. Nie będę streszczać tej historii, można obejrzeć  film, podaję link, i zajrzeć do książki, bo wersja ze zbioru różni się od filmowej, obie polecam, bo to część węgierskiej kultury. Istotne jest, że ważną rolę odegrały tam psy, bo to za ich sprawą biedak przestał być biedakiem. Jest jeszcze fontanna, którą świetnie znają wszyscy, którzy odwiedzili wzgórze zamkowe w Budzie. Tam też obok Macieja ważne miejsce zajmują psy, być może są to wyżły węgierskie, moja ulubiona rasa. 

I wreszcie moje kundle. Przywykły do podróży, ba!, bardzo je lubią, a psie towarzystwo stwarza wiele możliwości nawiązania kontaktów z mieszkańcami miejsc, które odwiedzamy. Tak było i w Klużu, gdzie moje psy nawiązały liczne znajomości, a my, ich opiekunowie za ich pośrednictwem również. Co więcej imię jednego z moich czworonogów, zdrobnienie węgierskiego imienia męskiego, zjednywało całej naszej szajce dodatkową sympatię. Przez lata wędrowania w psim towarzystwie ani razu nie zdarzyło się nic niemiłego, za to mnóstwo przejawów sympatii, rozmaite drobne zdarzenia, które nadają dodatkowy sens każdej podroży. I było tak aż do ostatniej, ponownej wizyty w Klużu. Trafiliśmy wreszcie na czarny charakter. Niestety nie był bohaterem bajki, a właścicielem pensjonatu, w którym mieliśmy zarezerwowany nocleg. Za nic miał wcześniejsze ustalenia, zaliczki, maile, w których pobyt z psami został potwierdzony, cena za nie zaakceptowana przez nas i przedstawiciela pensjonatu. Najwyraźniej kundelkowatość moich czworonogów nie spodobała się niemiłemu panu i chciał nas wyrzucić. Niestety nie było w pobliżu króla Macieja i musieliśmy poradzić sobie sami. I jak zawsze w podróży, poradziliśmy sobie. I wszystko skończyło się dobrze. 

 

Chociaż ostatnia wizyta w Klużu nie do końca przebiegła zgodnie z planem, to wiem, że na pewno tam wrócę, bo ciągle jest wiele zakątków, podwórek, placyków, księgarni, kawiarni, których nie zdążyłam odwiedzić. A pana od pensjonatu, jak złego chłopa z bajki o królu Macieju, spotkała kara. Chociaż ja nie mam z tym zupełnie nic wspólnego.

*

Na koniec jeszcze dwa słowa o współczesnym tropie literackim. W Kolozsvárze urodziła się i do dziś jest z tym miastem związana Andrea Tompa, autorka Domu kata. Ta specyficzna proza nie przypadnie do gustu każdemu. Trudne zadanie miała tłumaczka Anna Butrym. Praca z tekstem, który płynie bez przerwy na oddech, musiała być wielkim wyzwaniem. W 2017 roku Dom kata został wyróżniony  przez polskich czytelników. Nagroda im. Natalii Gorbaniewskiej przyznawana przy okazji Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus trafiła właśnie do Andrei Tompy. Warto sięgnąć po tę książkę, bo w autobiograficznej prozie odnajdziemy mnóstwo cennych szczegółów z życia codziennego węgierskiej mniejszości w czasach dyktatury Ceauşescu. 

Jeśli zaś chodzi o opracowania historyczne, to bardzo polecam, nie tylko rozdział o Hunyadym i Macieju,  ale całą znakomitą i pięknie wydaną książkę Paula Lendvayiego Węgrzy. Tysiąc lat zwycięstw w klęskach w przekładzie Adama Krzemińskiego i Bartosza Nowackiego. Świetnie napisana, wciąga w węgierską historię jak w najlepszy film, pełen emocji i nieoczekiwanych zdarzeń. Po prostu doskonała!

*

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego Magyazyn.pl.

Publikacja na portalu PolakWegier.pl za zgodą autora.

Zdjęcie główne: Dennis Jarvis from Halifax, Canada – Romania-2382 – View from Hotel, CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=46780805

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Olga Groszek

Olga Groszek