Muzyka wypełnia całe moje życie – wywiad z Norbertem Mentesem

Rozmawiał: Robert Dłucik

 

Norbert Mentes – jedna z najważniejszych postaci węgierskiej sceny rockowej. Współzałożyciel thrashmetalowej formacji Moby Dick, której debiutancki album „Ugass Kutya!” należy do klasyki gatunku. W Polsce lepiej jednak znany z działalności w zespole Hungarica, łączącego mocne dźwięki z historycznymi i patriotycznymi tekstami. Grupa regularnie odwiedza nasz kraj, ale wrześniowy koncert dała w wyjątkowym miejscu – 320 metrów pod ziemią, w zabytkowej kopalni „Guido” w Zabrzu. Stąd właśnie pierwsze pytanie…

 

Jak wrażenia po zjeździe prawdziwą górniczą windą pod ziemię? 

Bardzo się cieszymy, że możemy tutaj wystąpić. To nadzwyczajne miejsce… Myślę, że nawet Metallica nie grała w takim (śmiech). 

2019 to bardzo pracowity rok dla Ciebie: wiosną ukazała się nowa płyta Moby Dick, jesienią – premiera nowego wydawnictwa Hungariki…

Kosztowało nas to dużo pracy, ale zawsze staramy się pogodzić obydwa zespoły. Całe moje życie wypełnia muzyka. Każdego dnia, praktycznie dwanaście godzin poświęcam na Moby Dick i Hungarikę, z czego bardzo dużo czasu i pracy zajmuje strona organizacyjna naszej działalności. Bez większego ryzyka błędu mogę powiedzieć, że proporcje między tworzeniem i graniem muzyki, a ogarnięciem całości od strony menadżersko – organizacyjnej wynoszą pół na pół. 

Która sesja była większym wyzwaniem?

Dużo łatwiej poszło nam z płytą Hungariki. Koszty nagrań w tej części Europy nadal są dużo niższe niż na Zachodzie, ale jednak stanowią obciążenie dla zespołowego budżetu. Musieliśmy więc pracować bardzo szybko, zarejestrowaliśmy ten materiał w pięć dni. Zrezygnowaliśmy z nowoczesnych, cyfrowych metod i sięgnęliśmy po dobre wzorce z przeszłości. Wykorzystaliśmy nawet klasyczną nagrywarkę szpulową! Muszę przyznać, że jakość brzmienia jest naprawdę porażająca. Wychowałem się na klasycznych analogach sprzed czterdziestu lat – Black Sabbath, Led Zeppelin… Analogowy dźwięk to zupełnie inna jakość w porównaniu z cyfrowym. Miałem już w ręku pierwsze egzemplarze nowej płyty i brzmią świetnie. Przygotowaliśmy też niespodziankę dla fanów, którzy zamówią naszą płytę w przedsprzedaży – jako prezent będziemy dołączać pocięte fragmenty szpulowych taśm, na których rejestrowaliśmy nowe utwory. Zobaczymy na ile płyt wystarczy tych kawałków…

Po raz kolejny na płycie Hungariki znajdą się utwory zaśpiewane w języku polskim.

Tak, będą cztery teksty po polsku, wśród nich dedykowany ułanom utwór „Lance do boju, szable w dłoń” w naszej aranżacji. Do jego nagrania zaprosiliśmy również polskich muzyków ludowych. Nakręciliśmy teledysk do tego utworu, w którym wykorzystaliśmy sceny z Bitwy Warszawskiej. Śpiewanie po polsku jest ciężkim zadaniem dla naszego wokalisty. Ostatnio współpracujemy z przyjacielem, który uczestniczy w sesjach nagraniowych. Nie tylko tłumaczy teksty na język polski, ale wspiera nas merytorycznie podczas pracy w studio, co bardzo nam pomaga.

Zdarza się, że Hungarica ma problemy w Polsce. Były nawet próby odwoływania Waszych koncertów. Twój komentarz do tej sytuacji…

Myślę, że głównym powodem tego stanu rzeczy jest to, że Polaków i Węgrów łączy wieloletnia przyjaźń. Odnoszę wrażenie, że w Europie tylko my walczymy obecnie o pewne sprawy.  Nasze poglądy są bardzo wyraziste, a wielu osobom się to po prostu nie podoba, nawet w naszych krajach. Mamy zresztą coraz większe problemy z dotarciem do naszych fanów. Facebook na przykład, często blokuje nam pewne informacje. Jesteśmy też wykluczani z mainstreamowych mediów. Istniejemy tylko w tych alternatywnych. Stąd prośba o przekazywanie sobie „pocztą pantoflową” informacji o tym, co dzieje się w zespole, o nowych wydawnictwach i koncertach. W ten sposób możecie nas wesprzeć!

Początków zespołu należy szukać w obchodach pięćdziesiątej rocznicy Powstania Węgierskiego…

Faktycznie, pomysł wyszedł od autora tekstów zespołu Moby Dick – Zoltana Pusztaia. Powiedział, że dobrze byłoby napisać jakiś kawałek upamiętniający tragiczne wydarzenia z 1956 roku. Przyszedł z tym do mnie, ale ponieważ w tamtym okresie Moby Dick nie był aktywny, nie wydawał nowych płyt – postanowiliśmy  stworzyć nowy projekt z perkusistą Peterem Hofferem. A ponieważ od dłuższego czasu znaliśmy dobrze Ferenca Nagy z zespołu Beatrice, więc poprosiliśmy go o zaśpiewanie pierwszego utworu dla tego nowego projektu. Mieliśmy jeszcze jeden gotowy kawałek, zatytułowany „Oszustwo”. Zaśpiewał go nasz kolega Zoltán Téglás z grupy Ignite. Tekst utworu był sprzeciwem wobec ówczesnej polityki prezydenta USA – George’a W. Busha. A ponieważ zespół Ignite jest ze Stanów Zjednoczonych, więc Zoltanowi spodobał się ten pomysł i chętnie zgodził się zrealizować go z nami. Wtedy nawet nie przypuszczaliśmy, że te dwa kawałki będą miały tak duży oddźwięk wśród publiczności i że będzie można wokół nich zacząć kompletować materiał na całą płytę.

W 2020 roku przypadnie jubileusz 40-lecia Moby Dick. Przygotowujecie coś specjalnego z tej okazji?

Trwają właśnie rozmowy wewnątrz zespołu o tym, co dokładnie się wydarzy w przyszłym roku.

Zaczynaliście działalność jako czternastolatkowie. Jak zapamiętałeś tamte czasy?

Po tylu latach wciąż dobrze pamiętam pierwszy koncert, który zagraliśmy z moim kuzynem Tamásem Schmiedlem. Skład uzupełnili wówczas: mój tata na wokalu oraz kolega z jego zespołu, który usiadł z bębnami. To był przełomowy moment, bo wcześniej graliśmy na gitarach wyłącznie w swoich pokojach. A tu wreszcie mogliśmy wystąpić w pełnym składzie, na prawdziwej scenie. To był dla nas chrzest bojowy. 

Na wydanie debiutanckiego albumu musieliście jednak czekać długie dziesięć lat…

Na Węgrzech, w czasach komunizmu ciężko było wydać płytę młodym zespołom rockowym, zwłaszcza takim, które sprzeciwiały się systemowi. Poza tym mieszkaliśmy ponad dwieście kilometrów od stolicy kraju, a zupełnie inaczej funkcjonowała wówczas korespondencja, komunikacja… Dzisiaj – w dobie internetu i komórek – wydaje się to abstrakcją. Ale wtedy takie sprawy też miały wpływ na muzyczne kariery zespołów. 

Z Hungariką często grasz w Polsce. Jest szansa, że przyjedziesz z Moby Dick?

Cóż, Hungarica to młody zespół. Łatwo się dogadać i przyjechać na koncerty. Natomiast Moby Dick ma długi staż i namówienie facetów po pięćdziesiątce, żeby przyjechali na występ w Polsce nie jest prostą sprawą. Oczywiście, chętnie pojawimy się z zespołem Moby Dick na każdym festiwalu, każdym większym wydarzeniu muzycznym. Czekamy tylko na zaproszenie. 

*

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego Magyazyn.pl.

Publikacja na portalu PolakWegier.pl za zgodą autora.

Zdjęcie główne: archiwum autora

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Olga Groszek

Olga Groszek