Robert Dłucik
Pozostanie po mnie parę dźwięków, kilka zdartych płyt – śpiewał zespół Dżem w tytułowym utworze jednego ze swoich albumów. Te słowa dobrze pasują do bohatera tekstu – węgierskiego gitarzysty Tamása Barty. Niespełna dekada działalności artystycznej na Węgrzech, parę studyjnych płyt… Wystarczyło, by zyskać status legendy i na stałe trafić do kanonu tamtejszego rocka. 16 lutego mija 37 lat od Jego przedwczesnej, tragicznej śmierci…
Pochłonięty muzyką
Największe sukcesy przyniosły Barcie trzy lata występów w Locomotiv GT, założonej w 1971 roku. Ledwie siedem lat wcześniej, gitarzysta wyleciał z technikum elektrycznego. Powód decyzji dyrekcji szkoły był prozaiczny: kompletny brak zainteresowania nauką. Nastolatka zdecydowanie bardziej niż obwody, wolty i prawa Ohma pochłaniała twórczość Chucka Berry’ego. W szkole spotkał zresztą bratnią duszę – Miklosza Fenyo. Późniejsza gwiazda węgierskiego showbusinessu przejawiała podobny stopień zainteresowania edukacją w dziedzinie elektryki jak Barta, więc Miklosz szybko podzielił los przyjaciela. Po roku nastolatkowie spotkali się w zespole Syconor. Tamás – który wcześniej uczył się gry na skrzypcach – błyskawicznie opanował technikę gry na gitarze i stał się filarem grupy.
Syconor miał całkiem spory potencjał. Pozostawił po sobie kilka uroczych piosenek. Słychać w nich fascynacje ówczesnym zachodnim rockiem. Szkoda, że nie doczekali się wtedy nagrania longplay’a. W 1967 roku o Bartę upomniało się wojsko. Dwa lata później dołączył do składu formacji Hungaria (w międzyczasie pograł trochę w Syrius – jednym z najciekawszych węgierskich bandów), gdzie znów spotkał się z Fenyo. Hungaria zadebiutowała bardzo dobrą płytą „Koncert a Marson”. Zespół z jednej strony prezentował łatwo wpadające w ucho piosenki przesycone duchem wczesnych przebojów The Beatles („Belvaros” sporo zawdzięcza „Love Me Do”), z drugiej – pozwalał sobie na eksperymenty, pastisze i mocniejsze, rockowe uderzenie („Babonas Lany” oraz „Vegallomas”). Co prawda, Tamás nie udzielał się na płycie kompozytorsko, ale jego gitarowe partie zostały docenione. „Magazyn młodych” uznał go najlepszym gitarzystą rockowym na Węgrzech. Tytuł ten stał się przełomem w jego karierze. Bowiem w tym samym plebiscycie zwycięzcami zostali również: Karoly Frenreisz (gitara basowa), Gabor Presser (instrumenty klawiszowe) oraz Jozsef Laux (perkusja). W 1971 roku cała czwórka spotkała się w supergrupie Locomotiv GT. Tam Barta w pełni rozwinął skrzydła…
Od królewskiego bluesa do Barzene
„Loksi” (jak pieszczotliwie nazywano zespół) rozpoczęli z wysokiego „C”: debiut przyniósł porcję znakomitej, wielobarwnej muzyki. Barta dostarczył na niego dwie autorskie kompozycje: „A koteltancos alma” i „Royal Blues”. Grupa poszła za ciosem – w 1972 roku do sklepów trafił kolejny świetny album „Ringasd El Magad”, na którym znalazły się już cztery utwory napisane przez Bartę. Dobrą passę, supergrupa podtrzymała na krążku „Bummm!” z aż sześcioma kompozycjami gitarzysty. Wśród nich była świetna, instrumentalna „Barzene” – kilkuminutowy popis technicznych umiejętności muzyka.
W tamtym okresie, Barta wziął też udział z muzykami Locomotiv GT w dwóch sesjach nagraniowych. Pierwsza z nich to współpraca z bardzo cenioną na Węgrzech wokalistką Kati Kovacs (jego kompozycje wypełniły większość strony B winyla). Powstała płyta bardzo rockowa, bliska regularnym dokonaniom zespołu. Druga – „Képzelt riport egy amerikai pop fesztiválról” – to prawdziwa węgierska „silna grupa pod wezwaniem” oraz szeroka paleta muzycznych gatunków. Bo też specyficzny był to album: zawierający muzykę stworzoną przez Gabora Pressera na potrzeby scenicznej adaptacji książki Tibora Dery. Zresztą hippisowki musical (określany mianem węgierskiego „Hair”) doczekał się również wiele lat później polskiej wersji.
Wolność z nami
Locomotiv GT zyskał ogromną popularność w ojczyźnie oraz … w Polsce. Barta gościł w naszym kraju, koncertowy klip z utworem „Ringasd el magad” można znaleźć na YouTube. Ale węgierskia supergrupa została dostrzeżony również na Zachodzie oraz w USA. Dla bohatera tekstu kontrast między życiem w komunistycznej Węgierskiej Republice Ludowej, a bogatym światem zachodnim stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Zwłaszcza, że Barta – mimo uznania i sukcesów – nie dorobił się kokosów. Mieszkał kątem u swojej dziewczyny w niezbyt komfortowym mieszkaniu w stołecznej kamienicy przy ulicy Izabeli. Podczas letniej amerykańskiej trasy w 1974 roku (występy LGT ukazały się po latach na płycie koncertowej) wybrał wolność, zostawił kolegów z zespołu i zdecydował się pozostać za Oceanem. – Popatrz na Kalifornię: palmy, słońce, ocean. Nie chcę już więcej nosić węgla i drewna na trzecie piętro kamienicy – tłumaczył decyzję Tamásowi Somlo, basiście LGT, który zastąpił w składzie grupy Frenreisza. Do powrotu na Węgry próbował również namówić go Jozsef Toth – były perkusista zespołu Hungaria. Bezskutecznie…
Kamienna tablica
Barta liczył na zrobienie kariery w Stanach Zjednoczonych, ale zamiast spodziewanego splendoru dosięgły go dwie kule mordercy… Kilka miesięcy przed 34 urodzinami… Okoliczności śmierci muzyka nadal nie są do końca jasne. Najprawdopodobniej padł ofiarą narkotykowego gangu. Ciało zostało skremowane, a prochy rozrzucone z pokładu helikoptera.
Dekadę po tragicznej śmierci gitarzysty, na Węgrzech ukazała się kompilacja „In Memoriam Barta Tamás 1948-1982 – Emléklemez”. W tym samym roku, Locomotiv GT zagrał wielki koncert (oficjalnie pożegnalny, ale później grupa wracała jeszcze zarówno do studia nagraniowego, jak i na estradę), podczas którego pojawili się również na scenie muzycy oryginalnego składu: Karoly Frenreisz i Jozsef Laux. Jaka szkoda, że nie było to dane charyzmatycznemu gitarzyście z burzą ciemnych włosów i brodą.
Na jednej z budapesztańskich kamienic znajduje się pamiątkowa tablica, poświęcona muzykowi. Kamienica stoi przy ulicy Izabeli. Ta sama, w której Tamás Barta biegał po schodach z wiadrami węgla i drewnem na opał z piwnicy do mieszkania swojej dziewczyny…
*
Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego Magyazyn.pl.
Publikacja na portalu PolakWegier.pl za zgodą autorki.
Zdjęcie główne: Fortepan / Péterffy István