Przybycie
„Stoimy na granicy węgierskiej. Ścisk i zamęt. I tysiąc razy zadawane sobie pytanie: czy, aby nas wpuszczą? Wielotysięczny tłum: żołnierze, policja, cywile, starcy i młode dziewczęta, matki z dziećmi… Ledwie można się poruszać w tej masie stłoczonych na szosie wozów, ciężarówek i aut. Zmarznięci, głodni i niemal pozbawieni nadziei stoimy tu na granicy. Za nami straszne dni i noce, za naszymi plecami niemiecka bestia. Czy nas wpuszczą? Mijają godziny. I oto nadchodzi odpowiedź: granica stoi przed nami otworem. Wpuszczają nas. Tłum nabiera rozruchu. Na twarzach żołnierzy znowu pojawia się wyraz zdecydowania i pewności siebie; wojna się jeszcze nie skończyła, Węgry są tylko przejściową stacją, z której człowiek dotrze tam, gdzie ponownie będzie mógł włączyć się do walki.”
Tak we wrześniu 1939 roku przerażeni, pokonani Polacy przekraczali granice z Węgrami. Wielu z nich pierwszy raz w życiu opuszczało swój kraj. Nie wiedzieli co ich czeka. Często nie mieli pieniędzy i dokumentów. Nie znali języków. Stracili domy i bliskich. Z dumnych obywateli wolnego państwa stali bezdomnymi uchodźcami…
„Po kilkunastu kilometrach dotarliśmy do pierwszej osady. Na skrzyżowaniu dróg stali żołnierze, mówili po słowacku. Dodawali ducha, pocieszali i prosili o składanie broni. Moje uzbrojenie zatrzymałem. Zresztą nikt nie sprawdzał .”
Pierwsze fale ludności cywilnej, a także żołnierzy zaczęły przedostawać się przez granicę z Węgrami od 16 września głównie przez przełęcz Jabłonowską i Tatarską. Ludność węgierska spontanicznie i radośnie witała swoich „Bratanków”. Przykładem może być relacja gen. Stanisława Maczka:
„Przyjmowała i fetowała, poiła i żywiła na każdym kroku cudowna ludność węgierska. Gdy w pewnym dniu przesunięto sztab brygady do małego miasteczka (…), cała ludność wyległa na rynek i w mig <<rozdrapali>> nas między siebie. Mnie i mej rodzinie dostał się zasobny i duży dom kierownika poczty. Gospodarze usunęli się do jakiejś komórki, by nam dać najlepsze pokoje.”
Madziarzy pomagali Polakom na wszelkie możliwe sposoby: zaopatrywali ich w żywność, dzieci częstowali winogronami oraz czekoladą, a dorosłych papierosami i winem, dawali ciepłe ubrania, gdyż wielu uchodźców nie miało odpowiedniego odzienia, udzielali schronienia w prywatnych domach lub hotelach, których właściciele nie brali od uchodźców pieniędzy itd. Współczucie Węgrów było ogromne. O ich postawie wspominał Zdzisław Antoniewicz:
„Po drodze zobaczyliśmy wiele scen chwytających za serce. Oto żołnierz węgierski prowadził pod rękę staruszkę i niósł jej tobołki, zapewne cały jej majątek. Drugi miał na rękach dwóch maluchów, inny dźwigał walizkę młodej kobiety. Jest coraz więcej Węgrów częstujących papierosami, owocami i winem.”
Do uchodźców zaczęła też napływać pomoc rządowa. Opiekę nad nimi przejmowała miejscowa administracja, a także wojsko wspomagane przez różnego rodzaju organizacje i stowarzyszenia. Powstawały pierwsze obozy przejściowe. Przystąpiono do organizacji stałego zakwaterowania dla przybyszów.
Do dziś nie znamy dokładnej liczby Polaków, którzy w okresie II Wojny Światowej dostali się na Węgry. Szacunki wynoszą od 50 tysięcy do nawet 140 tysięcy, ale badacze są w tej kwestii mocno podzieleni.
Zgodnie z prawem międzynarodowym rząd węgierski musiał internować żołnierzy polskich, a także udzielić pomocy ludności cywilnej. Nie było to zadanie łatwe. Mimo to Węgrzy starali się jak najlepiej z niego wywiązać.
Naprędce organizowano prowizoryczne obozy przejściowe. Na ich potrzebę zaadaptowano hotele, kurorty wypoczynkowe, koszary, szkoły, sale gimnastyczne, magazyny, nieczynne fabryki i zakłady przemysłowe. Administracja przywiązywała dużą wagę do zapewnienia jak najlepszych warunków. Jednak tak znaczna ilość uchodźców była dużym obciążeniem dla małego i niezamożnego kraju jakimi były wtedy Węgry. Przez długi czas kwatery pozostawiały wiele do życzenia.
„Droga wiodła przez Węgry” – przerzucanie polskich żołnierzy na zachód
Mimo katastrofy militarnej podczas kampanii wrześniowej, ciągłość państwa Polskiego nie została przerwana. Na zachodzie powołano rząd, na czele którego stanął gen. Sikorski. Głównym zadaniem nowych władz było utworzenie sił zbrojnych. Najszybszą możliwą drogą do stworzenia wojska było ściągnięcie do Francji żołnierzy internowanych w krajach sąsiadujących z Rzeczpospolitą, a zwłaszcza z Rumunii i Węgier. Już w pierwszych dniach po 17 września, z pomocą ambasady polskiej w Budapeszcie, wielu żołnierzy wykorzystując zamieszanie wywołane pierwszą falą uchodźców, zanim zostało wpisanych na jakąkolwiek listę internowanych, uciekło dalej przez Jugosławię i Włochy (lub Grecję) do Francji.
Wkrótce rząd emigracyjny powołał odpowiednie struktury, które miały koordynować ewakuacje z terenów Węgier. Odpowiadało za nią Szefostwo Ewakuacji będące częścią Ministerstwa Spraw Wojskowych. W Budapeszcie kierował ucieczkami płk Jan Emisarski-Pindelli. Współpracował on z władzami węgierskimi, które „po cichu” ułatwiały ucieczki do Jugosławii.
Ucieczki zazwyczaj wyglądały w sposób następujący: Odpowiednim rozkazem „zmobilizowany” udawał się na ul. Váci, gdzie mieściło się polskie poselstwo. Tam otrzymywali odpowiednie dokumenty (np. francuskie paszporty na fałszywe nazwiska), bilety kolejowe i pieniądze na podróż, a także dodatkowe informacje. Gdy nadchodził odpowiedni dzień, żołnierze opuszczali obóz. Często na podstawie oficjalnej przepustki wystawionej przez komendanta węgierskiego. Zdarzało się, że wychodzili na „słowo honoru”, a później straż dostawała list z przeprosinami. Tak więc, przynajmniej w początkowym okresie, ucieczka z obozu nie stanowiła większej trudności. Samo przekroczenie granicy z Jugosławią najczęściej wyglądało tak:
„Naszym przewodnikiem był człowiek średniego wzrostu, wyglądający na gospodarza, w wieku około 30 lat. Nie pytał nas o nic, a wydawało się, że wiedział o wszystkim. (…) Odnieśliśmy wrażenie, że nie szedł tędy po raz pierwszy i że my nie byliśmy jedyną grupą, którą prowadził do granicy. Czekała na nas samotna łódź, wsiedliśmy do niej całą piątką. Była mglista, jesienna noc (…). Przeprawa przez rzekę Dravę, jak pamiętam, nie trwała dłużej niż dwie-trzy minuty. Wtedy jednak te parę minut wydawało się nam wiecznością. Nasz węgierski przewoźnik (rybak?) zanurzył wiosła. Hałas wywoływany przez wiosła doprowadzał nas niemal do szaleństwa. (…) Po cichu wygramoliliśmy się z łodzi zapominając nawet podziękować przewoźnikowi, staraliśmy się jak najszybciej opuścić zlewisko rzeki. Zanim zdążyliśmy się uspokoić natknęliśmy się na jugosłowiańską straż graniczną, zaczęliśmy tłumaczyć kim jesteśmy…”
Życie polskich uchodźców na Węgrzech
Nie wszyscy Polacy uciekali z Węgier. Wielu zostało tam do końca wojny, a nawet jeszcze dłużej. Społeczność polska na Węgrzech zaczęła się samoorganizować. Pojawiła się grupa osób, która rozpoczęła działania na rzecz polepszenia sytuacji materialnej uchodźców, rozwoju życia kulturalnego, a w dalszej perspektywie przygotowania emigrantów do powrotu do ojczyzny.
Jednym z największych przyjaciół sprawy polskiej był sam premier Pál Teleki. Niejednokrotnie pomagał Polakom osobiście, interweniując na ich korzyść. Musiał również odpierać ataki ze strony opozycji, a także samych Niemców wyraźnie niezadowolonych z postawy rządu w Budapeszcie wobec uchodźców. Niestety naciski Rzeszy wymusiły likwidacje polskiej ambasady w Państwie Korony Świętego Stefana. Do wzruszającej sceny doszło, gdy przed wyjazdem ambasadora Orłowskiego, podczas ostatniej rozmowy z premierem zastanawiał się on, która z ambasad państw neutralnych zgodziłaby się opiekować polskimi uchodźcami. Pál Teleki odparł: „Może pan spokojnie opuszczać Węgry, od tej chwili ja będę polskim konsulem.”
Po wypowiedzeniu przez Węgry wojny ZSRR, wielu Madziarów zostało powołanych do wojska. Gospodarka zaczęła cierpieć na brak rąk do pracy. Polacy, którzy od samego początku szukali zajęcia, aby móc dorobić do skromnego zasiłku państwowego nagle zaczęli być „rozchwytywani”. Poszczególne Komitety zaczęły domagać się zakwaterowywania uchodźców na swoim terenie. Zwłaszcza w sezonie prac rolniczych, aby zbiory mogły się odbyć, internowani byli niezbędni. Przedłużająca się wojna spowodowała, że niemal wszystkie dziedziny życia zaczęły odczuwać brak siły roboczej. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, iż uchodźcy nie pracowali przymusowo, lecz otrzymywali godziwą zapłatę, a często także wikt i opierunek.
Uchodźcy na Węgrzech pod okupacją Niemiecką
Sytuacja polskich uchodźców zdecydowanie pogorszyła się po zajęciu Węgier przez Wermacht 19 marca 1944 roku. Niemcy rozpoczęli masowe aresztowania.
Madziarzy nawet w tak trudnej sytuacji jak okupacja ich kraju, nadal pomagali Polakom. Tysiące z nich: dzieci, kobiety, żołnierze, studenci byli ukrywani w prywatnych mieszkaniach i gospodarstwach. Uchodźcy byli z obozów kierowani do prac rolniczych w różnych częściach kraju, aby ich „rozproszyć” dla większego bezpieczeństwa.
Niestety po faszystowskim puczu Szálasiego sytuacja jeszcze się pogorszyła. Przede wszystkim zaprzestano wypłacać zasiłki dla Polaków. Wielu z nich straciło ostatnie źródło utrzymania. Najgorszy los spotkał obywateli polskich będących Żydami. Zostali oni w większości zesłani do obozów koncentracyjnych. Niemcy rozpoczęli wywóz uchodźców do prac przymusowych w Rzeszy. Węgrzy jednak pomagali Polakom do końca. Nawet w najtrudniejszym okresie, gdy wojska radzieckie przekroczyły Karpaty i rozpoczęły się najcięższe walki. Wzruszający opis przytacza Leon Michalczyk:
„(…) przetrwałem oblężenie stolicy, podczas którego spotkałem się na każdym kroku z dowodem przyjaźni do Polaków (…). Z kolegą nie posiadaliśmy żadnych zapasów żywności, kupić jej natomiast nie było można, przeżyliśmy dzięki pomocy mieszkańców kamienicy, którzy dzielili się z nami jedzeniem. Bywały wypadki, kiedy siedzieliśmy w piwnicy, że Węgrzy dzielili się z nami ostatnim kawałkiem chleba lub częstowali ostatnim talerzem zupy. Wystarczyło słowo >>Lengyel<<, by otwierały się serca.”
*
Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego Magyazyn.pl.
Publikacja na portalu PolakWegier.pl za zgodą autora.
Zdjęcie główne: Fortepan / Sallai János