Złoty jubileusz klasyków węgierskiego rocka

Robert Dłucik

 

Rok 1973 obfitował w świetne płyty z legendarną „Ciemną stroną księżyca” Pink Floyd na czele. Również w ówczesnej Węgierskiej Republice Ludowej ukazały się dwa ważne – z różnych powodów – rockowe albumy wiodących kapel: „Bummm!” Locomotiv GT oraz „5” Omegi. Warto przyjrzeć się bliżej szacownym jubilatkom.

„Bummm!” – trzecia studyjna płyta LGT – przyciągał uwagę efektowną okładką, którą zdobiły rysunkowe podobizny muzyków kwartetu. To album, który zarazem otwierał i zamykał (ale tego jeszcze muzycy nie wiedzieli podczas sesji nagraniowej) kolejny etap w ich działalności. Praca nad musicalem opartym na głośnej wówczas powieści Tibora Dery „Raport z pewnego amerykańskiego festiwalu” przyniosła co prawda grupie spory rozgłos, ale kosztowała ją rozpad oryginalnego składu. Basista, saksofonista, wokalista i kompozytor (autor pierwszego singla LGT) Karoly Frenreisz nie był entuzjastą zaangażowania się zespołu w teatralny projekt, odszedł by założyć własną formację Skorpio, a pozostała trójka musiała szybko znaleźć godnego następcę.

Na miejsce Frenreisza przyjęto Tamasa Somlo – też wszechstronnego muzyka (grał w jednym z wczesnych składów Omegi) i zdolnego wokalistę. Był jednak pewien szkopuł: Somlo nie bardzo radził sobie jeszcze wtedy z grą na gitarze basowej. Obowiązki basisty przejął więc z konieczności Tamas Barta. Gitarzysta stał się zresztą pierwszoplanową postacią podczas tej sesji: jako twórca (lub współtwórca) podpisał aż 6 z 10 kompozycji, co więcej: w trzech z nich zaśpiewał główne partie wokalne. Prawdziwym popisem Barty jest jednak instrumentalny utwór „Barzene” – dowód, że słusznie był wówczas uznawany za najlepszego węgierskiego gitarzystę. 

Płytę otwiera „Ringasd el magad” – kompozycja znana już z wcześniejszych wydawnictw grupy – dopiero jednak na „Bummmm!” została zaprezentowana w pełnej, rockowej wersji. Utwór doczekał się również angielskiej wersji („Rock Yourself”), dużą popularnością (w wersji oryginalnej) cieszył się także w Polsce. Ukazał się u nas nawet na singlu, na którego stronę B trafiło interesujące opracowanie „Zegarmistrza światła” z repertuaru Tadeusza Woźniaka. (błędnie zapisane po angielsku jako „Zegarmistrz świata” – niestety w PRL-u zdarzały się takie pomyłki w opisach płyt). 

Oprócz wspomnianych wyżej utworów, na wyróżnienie zasługuje urocza ballada „Vallomas” – utrzymana w lekko psychodelicznym klimacie, typowym dla przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

Tytuł trzeciego longplaya okazał się proroczy dla zespołu. Wkrótce doszło do potężnej eksplozji w składzie – z tournee po USA nie wrócił Tamas Barta. Wybrał wolność, co spotkało się z niechętną – delikatnie mówiąc – reakcją komunistycznych decydentów w ojczyźnie muzyków. Grupa nie dość, że musiała poszukać nowego gitarzysty, to mogła praktycznie pożegnać się z marzeniami o podboju Zachodu…

Zachodnie rynki – zwłaszcza niemiecki – zaczęły natomiast stawać otworem przed Omegą. Po sukcesie albumu „Elo Omega”, giganci węgierskiego rocka zaproponowali bodaj najambitniejsze dzieło, choć noszące mało wyszukany tytuł „5”. (jedna z późniejszych reedycji nosiła tytuł „Szvit” – od suity wypełniającej drugą stronę winyla). Rok 1973 to apogeum świetności tzw rocka progresywnego (syntezy rocka z muzyką poważną), a że muzycy Omegi zawsze byli na bieżąco z nowinkami ze świata, więc postanowili do nagrań zaprosić orkiestrę symfoniczną. Jako pierwsi na Węgrzech wykorzystali również w studiu syntezator (w utworze „A Madar”). Dominują jednak dostojne, organowe brzmienia. Zespół nadal był pod wpływem Uriah Heep (i w mniejszym stopniu Deep Purple), co słychać w ostrzejszych fragmentach suity. Orkiestrowe partie pięknie wzbogaciły tą ponad 19-minutową kompozycję, co słychać zwłaszcza w balladowym „Ebredes”.

Po latach, ten album wydaje się być nieco zapomniany, pozostaje w cieniu poprzedniczki oraz „Szóstki”. Być może zabrakło tutaj jakiegoś hiciora, który pociągnąłby całość. Na „Elo Omega” mieliśmy „Magiczny biały kamień”, a drugi z rzeczonych albumów to praktycznie kopalnia przebojów i dostawca żelaznego repertuaru koncertowego na lata. Ale jako całość płyta z numerem 5 na okładce broni się bardzo dobrze, są tam jedne z najpiękniejszych melodii, jakie kiedykolwiek trafiły na regularne longplaye Omegi.

Wspomniana wcześniej suita (pod jakże odkrywczym tytułem „Suite”) ukazała się także na drugim niemieckim krążku Omegi („200 Years After The Last War”), jednak w uboższej brzmieniowo wersji, już bez orkiestry. Cóż, w Niemczech grupa nie miała jeszcze tak mocnej pozycji, by pozwolić sobie na budżetowe fanaberie. Musiały więc wystarczyć instrumenty klawiszowe i melotron. 

Ale dzięki tej płycie  muzyka zespołu trafiła aż do… Brazylii, tam właśnie znalazła się w wytwórnia, która kupiła licencję na płytę i wydała ją na dość egzotycznym rynku. 

Rok temu, światło dzienne ujrzała kolejna kompaktowa reedycja „Piątki”. Dzięki starannemu masteringowi, dobrze znane utwory nabrały nowego blasku. A całość wydano z efektowną, bogato ilustrowaną książeczką. Płyta CD – stylizowana na oryginalny winyl Pepity – zawiera dwa bonusowe nagrania. 

Pół wieku… Kawał czasu. Jednak „Bummm!” i „5” po latach bronią się znakomicie. Warto wracać do tych albumów (lub odkryć dla siebie).

*

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego Magyazyn.pl.

Publikacja na portalu PolakWegier.pl za zgodą autora.

Zdjęcie główne: Tamás Urbán – FOTO:Fortepan — ID 40679:Adományozó/Donor: URBÁN TAMÁS., CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=45309116

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Picture of Olga Groszek

Olga Groszek