Robert Dłucik
Dwa eksportowe zespoły, muzyk stojący na czele światowej megagwiazdy, kilka bardzo dobrych kapel z długim stażem – węgierska scena metalowa ma się czym pochwalić. Chociaż w czasach światowej eksplozji popularności tego gatunku, długowłose załogi znad Balatonu nie miały lekko…
Początek lat osiemdziesiątych. Wyspy Brytyjskie przeżywają prawdziwy wysyp kapel grających szybką i ciężką muzykę. Iron Maiden, Motorhead (chociaż Lemmy do końca przekonywał ze sceny, że grają rock’n’roll…), Saxon, Def Leppard (wczesny), Angel Witch, Venom plus dziesiątki innych lepszych lub gorszych składów. W USA z hukiem debiutuje Metallica, granice ekstremalnego grania wkrótce przesuwa Slayer, Kalifornia staje się wylęgarnią załóg, które z czasem dorobią się statusu legend gatunku.
Jak to się ma do Węgier? Fani ciężkiego grania musieli uzbroić się w cierpliwość. Komunistyczne władze – a tym samym tamtejsza państwowa fonografia – długo nie mogły zdecydować się jak potraktować to nowe wyzwanie. Przez budujący socjalizm kraj dopiero co przetoczyła się fala punkowej rebelii (dla niektórych wykonawców bunt przeciw systemowi skończył się za kratkami lub przymusową emigracją), a tutaj – „Towarzysze: wiecie, rozumiecie” następne zagrożenie dla naszej młodzieży z imperialistycznego Zachodu…
Dlatego też na pierwszą, oficjalnie wydaną płytę długogrającą z muzyką metalową Węgrom przyszło czekać aż do 1986 roku. Pozwolenie wydał rząd (!) i dzięki temu na kartach historii zapisał się zespół Pokolgep z albumem „Totalis Metal”. Pokolgep wcześniej działał na wpół legalnie, chociaż zdołał wydać jednego singla. A jeśli chodzi o wspomniany longplay: niech Was nie zwiedzie kiczowata okładka, pod względem muzycznym to bardzo ciekawy materiał. Inspiracje są czytelne (z naciskiem na scenę brytyjską), ale język węgierski dodaje smaku i oryginalności utworom. Winyl jest bardzo ceniony wśród kolekcjonerów, cena 150 złotych za węgierskie wydanie sprzed lat nie należy do rzadkości… Wokalistą Pokolgep był wówczas Josef Kalapacs, który w kolejnej dekadzie zasilił Omen (też bardzo dobry zespół, którego dyskografię warto poznać), a w XXI wieku stanął na czele własnej kapeli nazwanej po prostu Kalapacs).
We wczesnym okresie działalności Pokolgep na basie grał Endre Paksi – postać bez której trudno wyobrazić sobie węgierską scenę metalową. Muzyk nie bardzo dogadywał się jednak z gitarzystą Gaborem Kukoveczem (o jednego lidera było za dużo) i rychło opuścił grupę, by założyć Ossian, gdzie dał sobie spokój z gitarą basową i stanął za mikrofonem. Po dwóch demówkach, zespół z bohaterem celtyckiej mitologii w nazwie wydał w 1988 roku debiutancki album „Acelsziv”. To również pozycja, której fani metalu nie powinni przegapić! Utwór tytułowy do dzisiaj stanowi żelazny punkt koncertów kapeli.
Ossian – jeszcze w czasach PRL-u – przyjechał zresztą do naszego kraju, był jednym z uczestników kultowego festiwalu „Metalmania” w katowickim „Spodku”. Dostąpił również zaszczytu supportowania Iron Maiden podczas ich budapeszteńskiego koncertu. Gitarzysta „Żelaznej Dziewicy” Adrian Smith nosił później T-shirt z logiem Ossiana. Wczesny okres – do rozłamu w 1994 roku – okazał się bardzo twórczy dla Paksiego i spółki: co roku dostarczali fanom premierowy materiał. Ossian – z Paksim jako jedynym członkiem z oryginalnego składu – jest aktywny do dzisiaj. O pozycji zespołu w świecie węgierskiego rocka, świadczy nie tylko bogata dyskografia i liczba fanów, ale także jubileuszowa płyta z 2018 roku, na której utwory z jej repertuaru wykonuje wielu uznanych węgierskich artystów.
Pod koniec lat osiemdziesiątych światło dzienne ujrzał również debiut kultowej w niektórych kręgach kapeli Tormentor, dowodzonej przez wokalistę Attilę Csihara. „Anno Domini” (oraz wcześniejsza demówka „7th Day of Doom”) przyniosły porcję brudnego, surowego, brutalnego grania spod znaku Venom i wczesnego Bathory. Na płycie znalazł się utwór poświęcony legendarnej hrabinie Elżbiecie Batory, a kto może lepiej oddać hołd tej – inspirującej do dzisiaj filmowców i muzyków – postaci niż Węgrzy? Tormentor niedawno zawitał wreszcie z koncertem do Polski, chociaż obecnie to już zupełnie inny zespół niż trzy dekady temu. Sam Csihar zrobił międzynarodową karierę, dołączając do norweskiego Mayhem – jednego z prekursorów black metalu.
Już po zmianie ustroju politycznego i gospodarczego na Węgrzech, ukazał się debiutanckim album Moby Dick „Ugass Kutya”. Członkowie zespołu z uroczego, leżącego przy austriackiej granicy miasteczka Sopron musieli mieć w sobie spore pokłady determinacji. Nagrania i premiery płyty doczekali się po …. dekadzie działalności. No i zaczęli z wysokiego „C”. O ile wcześniej wymienione kapele inspirowały się europejską sceną metalową (Pokolgep i Ossian jeszcze australijskim AC/DC), Moby Dick zafascynowany był amerykańskim graniem. Wczesna Metallica, Slayer, Exodus – te wpływy słychać wyraźnie na „Szczekaj piesku”. Całość została nagrana z młodzieńczą werwa i fantazją. Brzmi świetnie mimo upływu trzech dekad!
Moby Dick również działa z powodzeniem do dzisiaj, a jego współlider Norbert Mentes jest częstym gościem w Polsce, tyle że ze swoim drugim muzycznym dzieckiem, czyli zespołem Hungarica. Czy uda się kiedyś sprowadzić do nas Moby Dicka? Oby, bo czas płynie szybko i muzycy młodsi już nie będą…
Ponad ćwierć wieku walczy już na scenie metalowej zespół Ektomorf. Grupa wzbudzająca spore kontrowersje, nawet w ojczyźnie. Raz – z powodu romskiego pochodzenia założyciela i lidera kapeli Zoltana Farkasa, dwa – muzycznego naśladownictwa Maxa Cavalery (z naciskiem na Soulfly). Na początku – kiedy Ektomorf nagrywał płyty w języku węgierskim – to połączenie romskiego folkloru z ciężkim graniem sprawiało intrygujące wrażenie. Później – kiedy zaczęli wydawać anglojęzyczne krążki – rzeczywiście można pomylić ich z Soulfly lub Sepulturą z okresu „Roots Bloody Roots”. Ale nie zmienia to faktu, że Ektomorf stał się rozpoznawalną międzynarodową marką. Nagrywał dla największych metalowych wytwórni w Europie (Nuclear Blast, AFM, obecnie Napalm Records), występował też na słynnych festiwalach z Wacken Open Air na czele.
Zespół koncertował w Polsce, tutaj nakręcił też klip do jednego ze swoich sztandarowych utworów – „Holocaust”. Jedną z płyt Ektomorf powinni polubić nawet słuchacze, którzy na hasło „heavy metal” dostają wysypki. W 2012 roku Farkas zaskoczył bowiem wszystkich przygotowując album „The Acoustic”, gdzie nagrał złagodzone wersje wcześniejszych kawałków grupy, premierowe ballady oraz… covery Lynyrd Skynyrd (!) i króla country Johny’ego Casha (!!).
Coraz lepiej na europejskiej scenie metalowej radzi sobie Dalriada – kolejny skład pochodzący z Sopronu. Grupa czerpie pełnymi garściami z węgierskiego folkloru (wplatając ludowe motywy w typowo metalowe brzmienia) i węgierskiej historii. Śpiewa w rodzimym języku, co nie przeszkadza jej w zdobywaniu nowych fanów poza granicami kraju. Koncertowała także kilka razy w Polsce. Na Węgrzech albumy Dalriady regularnie wskakują na wysokie miejsca w tamtejszym Top 40, wydany dwa lata temu „Nyaruto” wspiął się nawet na szczyt tego zestawienia.
Na deser – jeszcze raz nazwisko Bathory, konkretnie: Zoltan Bathory. Węgierski gitarzysta, który postanowił szukać szczęścia za Oceanem. Tam założył zespół Five Finger Death Punch, Sukcesem okazał się już debiutancki album – „The Way of The Fist”, który sprzedał się w nakładzie gwarantującym status „złotej płyty”. Dzisiaj grupa jest megagwiazdą, świetnie prosperującym metalowym przedsiębiorstwem. Niedawno – tuż przed wybuchem epidemii koronawirusa – zespół po raz pierwszy w swej 15 – letniej historii zagrał koncert na Węgrzech, co dla lidera było wyjątkowym przeżyciem.
I coś z przymrużeniem oka na koniec, czyli zespół Zorall. Grupa, która specjalizuje się w totalnie odjechanych połączeniach węgierskich utworów z klasyką heavy metalu. Ballada „Ha Volna Ket Eletem” Piramis zaśpiewana na podkładzie „Fear of The Dark” Iron Maiden – nie da się? Potrzymajcie nam piwo…
PS Zastanawiałem się jeszcze nad włączeniem do tekstu zespołu Tankcsapda – też eksportowej kapeli. Trudno ich sklasyfikować jako przedstawicieli heavy metalu (tytuł debiutu „Punk & Roll” niósł jasny przekaz co do upodobań muzycznych), ale można w ich bogatej dyskografii znaleźć płyty, które powinny zainteresować fanów metalowego grania. Ze szczególnym wskazaniem na „Mindenki var valamit” z 2006 roku.
*
Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego Magyazyn.pl.
Publikacja na portalu PolakWegier.pl za zgodą autora.
Zdjęcie główne: Fortepan / Urbán Tamás